sobota, 21 stycznia 2012

Kaj znów się śmieje - Hartmut Gagelmann

Po przeczytaniu wstępu jaki zafundował czytelnikowi sam autor miałam ochotę odłożyć książkę. Przestraszyłam się, gdyż czułam ciężki temat, wobec którego nie będę mogła przejść obojętnie, a nie wiedziałam czy mam na to siły. Ale zaraz pomyślałam sobie, że chyba nie poddam się tak łatwo, po zaledwie jednej kartce? Tak zaledwie jedna kartka - wstęp samego autora - przeraziła mnie co do treści...
Po następnej przeczytanej kartce podreptałam, by wyłączyć radio - tego nie da się czytać przy wesołych dźwiękach płynących z głośników...

Książkę mi polecono, nawet pożyczono. Ze względu na trudny temat, trochę przeleżała na półce. Ale kiedyś musiałam się z nią zmierzyć. Postanowiłam zrobić to teraz.


"Będzie to ciężko upośledzone dziecko". Gdybym był kobietą  w ciąży, zdanie takie z pewnością nie na żarty by mnie przeraziło. Ale nie byłem kobietą w ciąży. Byłem beztroskim dziewiętnastoletnim studentem, który odmówił służby wojskowej. Kiedy powiedziano do mnie przytoczone na wstępie słowa, odbywałem już służbę zastępczą, pracując z dziećmi upośledzonymi. Tyle że nie było to dla mnie coś zastępczego, tylko raczej głębokie doświadczenie, którego nic w moim życiu nie może mi zastąpić. Temu doświadczeniu na imię w pierwszym rzędzie Kaj."
- Hartmut Gagelmann




Hartmut Gagelmann jako dziewiętnastoletni chłopak żył beztrosko. Studiował muzykę i jak sam wspomina korzystał z życia wylegując się nad brzegiem jeziora w trakcie lata stulecia, czytając książki Manna, Goethego, Hessego, pisząc wiersze i przesiadując w lokalu "Omlecik". Gdy otrzymał wezwanie do odbycia służby wojskowej, postanowił znaleźć jakąś służbę zastępczą, gdyż nie widział sensu latania z bronią. Wybór padł na ośrodek dla dzieci upośledzonych. Była to praca na cały etat, a zaangażowania wymagano od niego 24 godziny na dobę. O tym, że nie było łatwo i jak sprzeczne emocje tragały autorem możemy przeczytać w tej książce...

Muszę od razu uspokoić przyszłych czytelników. To, co mnie tak zaszokowało na samym początku mojej "przygody" z książką Hartmuta Gagelmanna, już więcej nie wywołało takich emocji (co wcale nie oznacza, że przez to książka była zła). Nie wiem czy specjalnie, ale autor napisał to w "przyswajalny" sposób. Moim zdaniem zrobił to celowo. Czytając książkę miałam odczucie, że autor chciał nas przekonać, że osoby w jakimś stopniu upośledzone (a może nazywane tak tylko przez osoby "normalne") są po prostu ludźmi. Mają swoje "zachowanie" tak jak inni mają swoje przyzwyczajenia. Coś co dla jednego jest czymś normalnym, dla drugiego może być dziwactwem.
Dzięki temu, że traktował nietypowe zachowanie dzieci jako coś zwykłego (i opisywał to w książce), chciał czytelnikom pokazać, że nie musimy mieć racji w szufladkowaniu innych jako "upośledzonych".
Dokładne opisywanie scen jakich był świadkiem mogłoby wywołać efekt odwrotny do zamierzonego, czyli jeszcze bardziej wzbudzić awersję do ludzi upośledzonych. A to nie było jego celem.

Dodatkowo autor opisał siebie jako laika, który bez żadnego wykształcenia i doświadczenia w kierunku pracy i opieki z ludźmi w zakładach hmmm.... zamkniętych, jest w stanie ich zrozumieć i pomóc im, bazując tylko na własnym instynkcie i empatii. Czyli kolejny dowód na to, że nikt nam nie musi wkładać do głowy jakichś prawd życiowych czy uczyć sposobu postępowania z osobami upośledzonymi. To nawet może nam przeszkodzić w zrozumieniu problemów z jakimi borykają się osoby upośledzone.

Swoją opinię widzę jako pokręconą ;) i niezbyt uporządkowaną. Nie czytałam książek o takiej tematyce i wzbudziła ona we mnie wiele emocji. Nie bardzo wiedziałam co i jak napisać... Wydaje mi się, że zrozumiałam punkt widzenia osób pracujących z osobami upośledzonymi. A chyba też i o to chodziło autorowi. Ja z czystym sumieniem polecam wszystkim. Dzięki szczerym opisom własnych emocji, momentów załamania i zwątpienia H. Gagelmann zmienia też mój sposób postrzegania wielu spraw...

6 komentarzy:

  1. pamiętam tę ksiązkę z czasów licealnych... Była jedną z lektur dzięki której wybrałem studia pedagogiczne a potem jeszcze kilkukrotnie trafiałem w miejsca pracy z dzieciakami z róznymi uposledzeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę! To była lektura? Ja niestety w czasach szkolnych o niej nie słyszałam. Po lekturze stwierdzę jednak, że ze szkodą, boto ciekawa pozycja...

      Usuń
    2. Też nie wiedziałam o tym, że ta książka była lekturą. Ja natrafiłam na nią przypadkowo w bibliotece, spodobał mi sie tytuł, więc wzięłam.
      Książka jest bardzo wzruszająca, warta polecenia.

      Usuń
    3. Młodzi ludzie powinni znać taką pozycję. Szkoda dla nich, bo teraz, to już pewnie mało kto po nią sięgnie...

      Usuń
    4. Może i sięgaliby chętniej, gdyby książeczka była łatwiej dostępna.

      Usuń
    5. Pewnie gdyby była lekturą byłyby jakieś wznowienia... ;)

      Usuń